Dokąd jechać w CZERWCU? Sprawdź nasz TERMINARZ »
Krajobraz i przestrzeń

Trekking na górę życia

1 czerwca 2022
Podczas wyjazdu „Kanaryjskie tchnienie” wchodzimy na wulkan. El Teide mierzy 3718 m n.p.m. Trekking nie jest trudny, ale dość intensywny. To około pięciu godzin ostrego podejścia w pełnym słońcu.

Widok ze szlaku jest niezwykły. Kolory rodem z marsa - czerwień i czerń. Wokół pustkowie bez żadnej roślinności, tylko wulkaniczne skały, zapadliska i wąwozy. Zwoje raptownie zastygłej lawy wyglądają jak warstwy świeżo zaoranej gleby.

Na początku szlaku biorę do ręki czarny odłamek obsydianu, który znajduję pod stopami. Postanawiam, że zaniosę go na szczyt. Idę niespiesznie, w swoim tempie. Momentami mijają mnie ludzie przepychający się na wąskiej ścieżce. Chcą dotrzeć na szczyt jak najszybciej, przed innymi, przede mną. Przepuszczam ich z uśmiechem, robię miejsce lub schodzę ze szlaku. Wszystko i tak wydarzy się w swoim czasie. Jak w życiu.

Nie przepycham się i nie biegnę. Wierzę, że wszystko toczy się zgodnie z jakimś porządkiem, dlatego nigdzie się nie spieszę. Zatrzymuję się i rozglądam dookoła. Podziwiam widoki i zachwycam się. Oczywiście, można dojść na szczyt patrząc tylko pod nogi, ale wtedy widzi się tylko mały odcinek ścieżki przez sobą. Kamienie i piach. Warto zwolnić, spojrzeć za siebie i dojrzeć miniony odcinek szlaku. Poczuć wdzięczność za tą piękną drogę, którą mogę podążać. Jak w życiu.

Idąc mam czas, żeby obejrzeć się za siebie. Oceniam lata przebyte do tej pory, zachwycam się i świadomie przeżywam chwile, które zostały mi dane. Pocieram ukryty w dłoni obsydian, przekładam go między palcami. Wtedy traci skorupę wulkanicznego pyłu, jego ścianki zaczynają być piękne i błyszczące. Lśni odbijając słońce. Jest moją malą do medytacji - koralami, które przesuwa się w palcach, żeby skupić uwagę na prawdziwym doświadczaniu. Na szlaku ludzie pytają o szczyt. Jak daleko jeszcze? Czy długa droga przed nami? Wciąż wyznaczają sobie cele - byle do najbliższej skały, zakrętu, schroniska. Jak w życiu.

Łatwiej jest podzielić drogę na krótsze odcinki. Do skończenia szkoły. Do zarobienia kolejnych pieniędzy. Do osiągnięcia sukcesu. Staram się jednak nie myśleć w ten sposób. Wolę doświadczać samej drogi. Wiem, że ona w pewnym momencie też musi się skończyć. Jestem obecna i obserwuję. Przede wszystkim cieszę się tym, że trwa.

Mniej więcej w połowie drogi zatrzymuję się, odwracam i patrzę na przebyty szlak. Ogarnia mnie zachwyt. Otwieram serce na piękno, które mnie otacza, a łzy wzruszenia spływają po moich zakurzonych policzkach. Nic nie myślę. Doświadczam i pozwalam żeby życie toczyło się wokół mnie.

Kiedy docieram do celu czuję smutek. Mam wrażenie, że dobiega końca jakieś mistyczne doświadczenie obcowania z naturą. Moja osobista relacja z wulkanem właśnie się kończy i to, co przeżyłam, co pomyślałam minęło bezpowrotnie z wiatrem wiejącym pod szczytem. Jak w życiu.

Tuż przed końcem musi pojawić się żal, że ta historia nie ma dalszego ciągu. Czas się pożegnać. Odkładam czarny obsydian tuż pod szczytem. Mam wrażenie, że wrócił do domu, miejsca z którego pochodzi. Jest piękny i błyszczący, ogrzany w dłoni i wzbogacony moją energią. Trekking na wulkan może być zwykłym spacerem w pyle i w słońcu, zakończonym radosnym zjazdem kolejką linową. Może też być doświadczaniem pełni życia w mikro skali. Źródłem refleksji i zrozumienia. Zdecydujesz sam.

_____

Tekst: Iwona Rasińska

Wyprawa: Teneryfa: Kanaryjskie tchnienie - joga i medytacja